baner Maria Skłodowska Curie
w 100-lecie otrzymania Nagrody Nobla

Z książki profesora Walerego Goetla
„ Pod znakiem optymizmu”
wydanej w 1976 roku przez Wydawnictwo Literackie w Krakowie:

[MSC i Walery Goetel (1913r.)]
Maria Skłodowska-Goetlowa i Walery Goetel, 1913 r.

W roku 1911 nastąpiło radosne dla doktorostwa Dłuskich wydarzenie – do gościnnego, stylowego domu Dłuskich w Kościeliskach, zwanego „Dyrektorówką”, przyjechała na odpoczynek Maria Skłodowska-Curie za swoimi córkami Ireną

i Ewą. Cała paczka, nas, młodych taterników, którzy chadzali po Tatrach z siostrzenicą i bratanicą Marii Curie, zapoznała się wkrótce z paryskimi gośćmi pięknego domu w Kościeliskach.

Maria Skłodowska-Curie przeżywała wtedy okres pełni rozwoju swej pracy naukowej. Z drobnej, dorodnej postaci tej kobiety promieniowała siła wewnętrzna i skupienie człowieka pochłoniętego wielkimi problemami naukowymi. Jak wielu prawdziwych wielkich naukowców była skromna, bezpośrednia i ujmująca w obejściu. Bił z jej postaci swoisty urok, który zjednywał jej serca wszystkich, a w szczególności nas, wrażliwej i zapalnej młodzieży.

Toteż ucieszyliśmy się niezmiernie, gdy pani Maria, gdyż tak ją nazywaliśmy na co dzień, wyraziła chęć pójścia gdzieś, na dłuższą wyprawę w Tatry. Piękno ich pamiętała z lat młodości, a przede wszystkim z roku 1899, kiedy to była w Zakopanem i chodziła po górach ze swoim mężem, Piotrem Curie.

Dr Bronisława Dłuska zajęła się, z właściwą jej prawdziwie piorunującą energią, przygotowaniami do wyprawy. Na naradzie z dr Dłuską ułożyliśmy, jako grono „fachowych" taterników, program wycieczki. Oczarowany pierwotnością przyrody doliny Niewcyrki, leżącej pod Krywaniem, w ówczesnej węgierskiej części Tatr, przemawiałem gorąco za skierowaniem wycieczki w te strony. Propozycja została przyjęta i z końcem sierpnia 1911 roku ruszyliśmy w gronie młodej taternickiej braci, której jako najstarszy wiekiem przewodziłem, w góry.

Pierwszego dnia wyszedłszy po południu z Kuźnic, przeszliśmy przez Boczań na Halę Gąsienicową, gdzie nocowaliśmy w starym schronisku, owianym wspomnieniami odkrywczych wypraw taternickich. Korzystając z cudownej księżycowej nocy „wyskoczyliśmy" nad jeden ze Stawów Gąsienicowych. Już wtedy cieszyliśmy się głębokim zachwytem widocznym na spokojnej i opanowanej twarzy pani Marii i na buziach jej córek, poważnej Irenki i żywej pięcioletniej Ewy.

Na drugi dzień, przy pięknej pogodzie, poszliśmy dalej przez Zawrat i Gładkie. Drogę tę wybraliśmy, aby naszych paryskich gości zapoznać nieco ze skalistymi partiami Tatr i choćby łatwą wspinaczką. Wielką uciechę budziła malutka Ewa z maleńkim plecaczkiem, gdy zgrabnie, w trudniejszych miejscach wspomagana przez Maniusię Skłodowską, pokonywała duże dla niej stopnie skalne i klamry.

Z Zawratu otworzył się przed nami daleki widok głębi Tatr. Nigdy nie zapomnę spojrzenia pani Marii, jakie pobiegło w dal, i cichego westchnienia, które było najlepszą nagrodą za nasze starania. W spojrzeniu tym odbijało się zachwycenie pięknem panoramy tatrzańskiej i radość z odprężenia, jakie dała ta śliczna wycieczka.

Zszedłszy ku Dolinie Pięciu Stawów, rozpoczęliśmy po-dejście serpentynami ścieżki na Gładką Przełęcz. Dla nas młodych wytrenowanych „lataniem" po górach była to przyjemna przechadzka, ale dla pani Marii, której zdrowie zostało mocno nadszarpnięte przez heroiczne badania pierwiastków promieniotwórczych, musiał to być — po przejściu Zawratu — potężny wysiłek fizyczny. Jednak u tej niezwykłej kobiety nie widziało się tego wysiłku. Był to żywy przykład, co znaczy charakter i nawyk pokonywania zmęczenia — szła w górę lekko, z pogodnym uśmiechem na twarzy wymizerowanej wskutek ciężkiej pracy w laboratorium. Taką też swobodą i opanowaniem odznaczała się w czasie całej wspinaczki, w czasie której dorównywała, nie okazując zmęczenia, naszemu młodzieńczemu tempu, które jako kierownik wyprawy na próżno starałem się miarkować.

Po zejściu z Gładkiego zapuściliśmy się w bór Doliny Koprowej. Ogarnęła nas pierwotna puszcza tatrzańska, której urok tak zachwycił Mieczysława Karłowicza, że stworzył literacką wizję dawnego polowaca-łucznika, wychylającego się z ostępów leśnych Koprowej w pogoni za zwierzyną.

Obrazem równie zachwycającego piękna powitała nas dolina Niewcyrki, do której przyszliśmy po południu, wspiąwszy się ścieżyną wśród piramid omszałych świerków i łanów borówek. W Niewcyrce rozbiliśmy kwaterę w starym, kochanym szałasie, tonącym w oszalałej gęstwie traw i kwiatów.

Wkrótce sprawna brać taternicka nazbierała sucharzy w przyległym lesie, rozpakowała zapasy, przyniosła wody z potoku i rozpaliła ogienek, na którym warzyła się „herba" i wszelakie jajecznice, konserwy i grysiki, podstawowe części pożywienia taternickiego.

Pani Maria brała żywy udział w tych przygotowaniach, nie dając się zdystansować młodzieży. Towarzyszyła również z właściwą sobie ujmującą prostotą przy nacięciu gałązek cetyny, na której rozesłaliśmy worki do spania i koce na szałasowy nocleg.

Długo w pogodną noc rozbrzmiewały śmiechy i pieśni rozbawionej gromady, z którą wraz cieszyła się i śmiała pani Maria, aż sen zmorzył wesołe bractwo.

Gdy po obrządkach śniadaniowych i zwinięciu obozu powracaliśmy przez góry do Zakopanego, znowu niestrudzona pani Maria szła swym lekkim, nie zmieniającym się krokiem. Jak gdyby powracając z małej przechadzki, rześka i pogodna przyszła do domu w Kościeliskach, pełna zachwytu dla przeżytego piękna.

I taką pozostała mi we wspomnieniu, na tle Tatr, ta wspaniała kobieta, jedna z najpiękniejszych postaci, jakie spotkałem w życiu.


All rights reserved ©2014 Biblioteka Główna AGH

[Powrót na górę strony]