Magdalena Samozwaniec z Kossaków

O Magdalenie



* * * * *


Artur Marya Swinarski   ONA


Sanacja tańczy na wulkanie…
I tylko jedna smutna dama
Przy małej czarnej siedzi sama,
Szyderczo gości obserwuje
I nad stolikiem pochylona
Coś na serwetce zapisuje…
Od razu poznał. Tak, to ona.
Że humorystka, o tym wiedział;
Bo kelner z „Adrii” mu powiedział;
Że nikt jej w żartach nie dorówna
I że jest z domu Kossakówna.
Mistrz na nią patrzeć jął z ukossa,
Bo przecież wie się, kim jest Kossak.
I zaraz mu się przypomina
Sławny obrazek „Berezyna”.
I zalatuje mu pod nosem
Niby to stajnią i paletą,
Tatarskim zalatuje sosem:
Koniki…konie… Canaletto…



[Magdalena Samozwaniec i Artur Marya Swinarski (rys. Julian Żebrowski)]
Magdalena Samozwaniec i Artur Marya Swinarski (rys. Julian Żebrowski)


* * * * *


Eryk Lipiński

Bliższy kontakt i przyjaźń zawarłem z Madzią w roku 1954, kiedy występowaliśmy razem w kabarecie „Stańczyk". ..Premiera i pierwsze spektakle przeszły nasze najśmiel¬sze oczekiwania. Powodzenie tego chyba najlepszego po wojnie kabaretu było olbrzymie. Zawsze pełna sala, A dowcipne, odważne politycznie i dobre literacko teksty wywoływały burzę oklasków i bezustanny śmiech wi¬downi.
Madzia czytała tam żartobliwą historię swego życia. W sukni wieczorowej stawała obok fortepianu i uro¬czystym głosem zaczynała: „Uhodziłam się w hoku pod¬ówczas jeszcze pańskim". Tu musiała zawsze zrobić dużą przerwę, bo już to pierwsze zdanie wywoływało huragan śmiechu, który potem co chwila przerywał opowiadanie Madzi o perypetiach panien Kossakówien, czyli znako¬mitej z czasem poetki Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej i naszej Madzi.
„Urodziłam się w roku podówczas jeszcze pańskim, w samą noc św. Bartłomieja, co mojej matce było trochę nie na rękę, ponieważ zwykła była nazywać swoje córki imieniem świętej lub świętego, który na ten dzień przy¬padał. Pamiętam, że noc była wówczas dżdżysta i wiatr hulał za kominem jak słynny świerszcz Dickensa. Nasza rodzina, nawiasem mówiąc, była tak stara, że nie było jej jeszcze w herbarzu Niesieckiego, mimo to mama wy¬chowywała nas w duchu demokratycznym, co mi się w mojej późniejszej karierze bardzo przydało. Byłam, jak i moje rodzeństwo, tak zwanym "cudownym dzieckiem" i mając cztery lata pisałam już na murze naszej posesji w Krakowie bezbłędnie różne krótkie wyrazy, za co do¬stawałam od mamusi po łapach. «To dziecko źle skończy — mawiała — gotowa zostać pisarką».


[Magdalena Samozwaniec w Stańczyku (rys. Eryk lipiński)]
Magdalena Samozwaniec w Stańczyku
(rys. Eryk lipiński)


* * * * *


Gwidon Miklaszewski

„Madzia jest jak silny deszcz — nie zostawia na nikim suchej nitki"... O jej humorze, anegdotach, o jej natych¬miastowej gotowości do riposty mówiono wiele.
— On jest tak oszczędny, że przy pisaniu używa wyłącznie cudzych myśli — powiedziała kiedyś o jednym z naszych współczesnych pisarzy. Do innego zaś świeżo poznanego, gdy na wieczorze autorskim zapytał, jakim go sobie wyobrażała:
— Myślała pani pewnie, że jestem mały, tłusty i brzydki?
— Nie, wprost przeciwnie. Myślałam, że jest pan wysoki, szczupły i przystojny!...
Pewnego razu, oglądając obraz Jerzego Kossaka, za¬stanawiałem się, czy to wschód, czy zachód słońca, na co Madzia autorytatywnie stwierdziła:
— Na pewno zachód.
— Dlaczego?
— Znam brata, on nigdy tak wcześnie nie wstaje.


[Portret imaginacyjny autorki „Na ustach grzechu  w 1922 r. (rys. Gwidon Miklaszewski)]
Portret imaginacyjny autorki „Na ustach grzechu w 1922 r.
(rys. Gwidon Miklaszewski)


* * * * *


Julian Żebrowski

W karykaturze tak ją narysowałem: ogromne szaro-niebieskie spojrzenie, malutki — jak bym złośliwie po¬wiedział — trochę małpi nosek i rozchylone wargi z pa¬pierosem. To była Madzia Samozwaniec, autorka ówczes¬nej rewelacji pt. Maleńkie karo. Ale... Otóż spotykam na ulicy Mazowieckiej zdenerwowaną pisarkę i od razu wymówka:
— Dlaczego taka stara?!
— Stara? — zdziwiony pytam. — Przecież narysowałem jakby pensjonarkę, a ty już dorosłaś. — I chcąc ją jeszcze podrażnić: — Już twój dziadek, Juliusz Kossak, malował cię jako podlotka.
— Co ty, smarkaczu, wygadujesz! (Ja miałem wówczas dwadzieścia dwa lata, a Madzia... trochę więcej). — To ojciec, Wojciech Kossak, malował mnie i moją siostrę jako podlotki. Ojciec, rozumiesz? Nie znasz sztuki, złośliwcze!
Milczałem. Wreszcie mówię:
— Madziu, znam dobrze historię sztuki i nawet bardzo wiele obrazów Juliusza i Wojciecha Kossaków i wiem, że ciebie z siostrą w bryczce malował twój ojciec, a nie dziadek. Ale dokuczyłaś mi, że staro wyglądasz na mojej karykaturze. A wcale tak nie jest, bo na rysunku są tylko twoje romantyczne oczy, nozdrza i usta, więc nie ma ani zmarszczek, ani podbródków.
Uwodzicielsko spojrzała na mnie:
— Daruję ci wszystko za ten diabelny dowcip. Juliusz Kossak! A może jeszcze Michałowski?!


[Karykatura autorki Maleńkiego kara, 1937 (rys. Julian Żebrowski)]
Karykatura autorki Maleńkiego kara, 1937
(rys. Julian Żebrowski)


* * * * *


Maja Berezowska

Madzia imponowała mi elegancją stroju, sposobem bycia bardzo grande dame, a przy tym pikanterią i dowci¬pem. Ale najpiękniejszą jej toaletą był dowcip i wesołość, które zawsze potrafiła z siebie wykrzesać.
Przyjaźniłyśmy się długie lata. Bywałyśmy u siebie, ale to raczej ona u mnie. Bardzo chętnie przychodziła. Dobrze czułyśmy się razem, miałyśmy bardzo podobny sposób bycia i charakter. Szalenie ją lubiłam... I lubiłam ją malować, taka była śliczna, taka proporcjonalna.


[Madzia w święta (rys. Maja Berezowska)]
Madzia w święta (rys. Maja Berezowska)


* * * * *


Witold Zechenter

Gdy piszę to wspomnienie, widzę ją jednak bardzo wyraźnie — bardzo przystojną i elegancką młodą kobietę otoczoną aurą sławy i anegdoty, licznych też ploteczek — a sama lubiła je rozpowszechniać! Widzę, jak pisze mi dedykację i myli się, przekreśla wobec tego niepotrzebne słowa — „Ja tak zawsze — mówi — muszę coś sknocic dobrze że nie zrobiłam jakiegoś błędu ortograficznego, bo ortografia — to moja słaba strona"... Widzę jej twarz uśmiechniętą, słyszę jej głos z charakterystycznym „r” i bardzo mi żal, że wszystko minęło i że żadna książka wspomnieniowa nie potrafi wywołać tego Krakowa, tej Kossakówki, tych czasów w ich właściwym, niepowtarzalnym uroku


[Magdalena Samozwaniec (rys. Leon Chwistek, 1926)]
Magdalena Samozwaniec (rys. Leon Chwistek, 1926)


* * * * *